poniedziałek, 15 sierpnia 2011

W Saint-Maurice

Po czasochłonnej podróży, która, zamiast kilku godzin, zajęła mi cały dzień (dzięki LOTowi), znów jestem w St-Maurice. Mieszkam, jak poprzednio, w Hotel de la Dent du Midi, gdzie serwują pyszną kawę i fondue. Wszyscy jurorzy mieszkają tutaj. Nie wiedzieć czemu, tego roku pogoda nie jest najlepsza, i ciągle pada, lub też jest po prostu zimno. To się zresztą szybko poprawi, lecz wspaniałego gwiaździstego nieba, niczym w szwajcarskich górach nie zmętnionego, nie zobaczę tym razem w ogóle.

Powitałem się ze starymi znajomymi, czyli z maestro Georgesem Athanasiadesem, który, mimo swojego wieku, ciągle trzyma w garści całe St-Maurice i, co oczywiste, sam konkurs. We wszystkim pomaga mu siostra Catherine Jerusalem, moja ulubienica, która dodaje temu konkursowi kobiecego akcentu (sam Maestro jest księdzem, a wśród jurorów, o ile wiem, kobiet nigdy nie było). Już tu byli panowie Celeghin, świetny organista z Rzymu, dzięki któremu sporo starodawnych instrumentów włoskich z okresu Renesansu zyskało drugie życie (w zeszłym roku miałem okazję czynnie przekonać się co do wspaniałości owoców jego działalności - całe południe Włoch to setki, jeżeli nie tysiące, zabytkowych organów w świetnym obecnie stanie technicznym. Co lepsze, koncerty organowe są tłumnie odwiedzane przez miejscową ludność, czego wcale nie można powiedzieć o Włoszech północnych), pan Vaucher, profesor organów w konserwatorium Lozanny, pan Szathmary, Węgier z pochodzenia, z którym toczymy wspaniałe dyskusje o przeszłości, historii, dawnych i dzisiejszych granicach Węgier i państw ościennych, o muzyce współczesnej, oraz... o organistach prawych i lewych, cokolwiek by to znaczyło.

Nie wszyscy pewnie wiedzą, że organiści, pomimo innych sposobów podziału, dzielą się na tych wspieranych przez Partię i na tych zwalczanych przez Partię. W ogromnym stopniu dotknęło to wszystkie dawne kraje komunistyczne, Polski nie wyłączając. Ciekawe są koneksje, wyrobione przez dawnych organistów "lewych", bo przecież bez względu na upadek komunizmu stara partyjna zakałka wcale nie zniknęła, a sieć niezbędnych kontaktów przetrwała zawieruchy dziejowe. No i przecież w każdym postkomunistycznym kraju są swoje listy wildsteina, na których widnieją bardzo nieraz ciekawe nazwiska...
Mimo to, okazuje się, że, podobnie jak i dawna część "solidarnościowa" w Polsce nie zawsze reprezentuje konieczny zestaw cnót ludzkich, tak i niegdysiejsi "prawi" organiści innych krajów Europy nie zawsze są, mimo całej swojej "prawości", dobrymi organistami. Nic to nie dodaje organistom "lewym", którzy pewnie również nie są zawsze tacy źli. Lecz po prostu lubię z ciekawością obserwować, jak ludziom przychodzi zmiana poglądów w momencie zderzenia z brutalną rzeczywistością. Zsigmont Szathmary opowiadał mi właśnie o takich przypadkach - "prawych", lecz niekoniecznie dobrych. A o "lewych", niekoniecznie złych, jakże dobrze wiem mieszkając w Polsce.

Codziennie mamy pogaduszki przy różnych okazjach - obiad, kolacja, "lampka" kawy w "zakrystii" księdza-maestro. Ach, ta szwajcarska kawa, ach, te desery czekoladowe...

Kochani, tylko grajcie dobrze!

O organach
O konkursie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz