Jurorskie bon moty

Bon moty, mądrości i złote myśli najwyższych lotów - wprost od jurorów międzynarodowego konkursu organowego!

A co, siedząc i słuchając koncertu, w toalecie potrzeba odpadała, bo muzyka ją zastąpiła? Toż można wyprowadzić dość ryzykowne wnioski o roli muzyki w życiu człowieka i o sposobach jej oddziaływania na ludzką psychofizjologię.

Allegri występuje jako zły, mroczny i posępny dziad, który, podobnie Cerberowi, strzeże dostępu do swego piekielnego dzieła, nie pozwalając nikomu sporządzić jego pirackiej kopii. Na to wszystko kichać chciał młody zdolniacha Amadeusz, który, zapewne w porównaniu do Allegrego (tak muzycznie twierdzi Liszt, nie ja!), był aniołem wcielonym, a więc odtworzonym za pomocą wcale nie niskich i złowieszczych, lecz wysokich i rozświetlonych głosów organów.

Bach był bardzo ciekawy - taki, jakiego każdy juror czy prowadzący kurs mistrzowski mógłby sobie zażyczyć.

Bach nie grał tak dobrze, jak kandydat nr 7.

Bach zabrzmiał w ekstremalnie wolnym tempie - jeden z członków jury nawet zażartował, że przez to odwleka nam się przerwa na kawę, na którą wszyscy czekaliśmy.

Bach został właśnie pogrzebany po raz drugi.

"B-A-C-H" - to dzieło wspaniałe. Nie tylko dlatego, że "daje się" ugrać nawet organistom średniej klasy, a przy tym zapewnia pierwszorzędny efekt artystyczny. To dzieło wybitnie symfoniczne, wymuszające na grającym niesłychanej techniki, jeżeli celem ma być zwarte, symfonicznie rozwinięte płótno muzyczne. Niestety, nie wszyscy organiści o tym wiedzą...

Bez względu na upadek komunizmu stara partyjna zakałka wcale nie zniknęła.

Błędy w dalszej części fugi również nie należały do rzadkości, lecz nie potrafiły jakoś szczególnie popsuć wrażenia.

Bravo, Ferenc, na tym właśnie Twój talent i wyczucie muzyczne polegały!

Być może odbyło się to kosztem jakiegoś dynamizmu, ale co tam - było fajnie!

Być może te panie przyjechały z Korei Północnej? To by wiele wyjaśniało.

Byłby tu link, gdyby Radio Szwajcarskie nie miało praw autorskich do nagrania.

Całe szczęście, że "święta trójca" nie zjawiła się następnego dnia na spotkaniu z jurorami, bo by się nasłuchała dość przykrych słów.

Całość zagrana była z uczuciem i całkiem romantycznie, co tym bardziej we współczesnym świecie organistów nie spotyka się za często.

Chorał był wykonany prawie idealnie. No, może ideał nie istnieje, więc wypada powiedzieć "optymalnie".

Ciężko to sobie wyobrazić (szczególnie znając polskie realia), ale tu wszyscy grają fair.

Co do wytypowanych przeze mnie uczestników, mogę powiedzieć, że 5 z siedmiu znalazło się w drugim etapie. Czyli nie jest ze mną źle.

Co jak co, a jednorazowe e, zagrane zamiast eis, nijak nie wskazuje na to, iż "wykonawca sądzi, że gra w H-dur".

Cóż miałby wykonawca zrobić: zacząć poprawiać swoje błędy na bieżąco, żeby wszyscy usłyszeli, że "zdał sobie z nich sprawę", lub może zacząć grać utwór od początku?

Czemu miała służyć taka rejestracja? Wywaleniu z konkursu? No to cel został osiągnięty.

Część pierwsza, sama w sobie dość spokojna i liryczna, na tyle przerosła samą siebie, że część druga, jeszcze bardziej spokojna, liryczna i słodka, okazała się faktycznie zbędna.

Czy "B-A-C-H" Liszta - to jakaś nowożytna odsłona "fantazji echowych" Sweelincka i Scheidta?

Czy jury umiało by się nagiąć, by wypłacić "obcym" całą pulę nagród?

Czy można "zepsuć" muzykę Widora? To jest dobre pytanie, na które nie mam swojej jednoznacznej odpowiedzi.

Czy oby można było nazwać "koncertem" trzykrotne wykonanie tych samych utworów?

Czy to aż tak nudna muzyka, by ją dodatkowo "urozmaicać"?

Czy trwa obecnie moda na brzydką rejestrację organową?

Czy w ogóle jakieś konkursy w Polsce nie urządzają się dla "swoich", lecz, patetycznie mówiąc, "w imię Muzyki"?

Czy wie ktoś, po co w tym smętnym, ponurym miejscu robić barokowego typu echo?

Czy wiecie Państwo, jakie miny mieli francuskojęzyczni członkowie jury? Oni, wykształceni w kręgu francuskiej kultury organowej, nie wiedzieli, co to durchschlagende Aeoline! Słysząc zamkniętą w szafie ekspresyjnej Bombardę, zaczęli się krzywić jak na jakiś ekstrawagancki, wyjątkowo nietrafiony wybryk rejestracyjny grającego. Koledzy jurorzy, tego rodzaju niewiedza jest karalna, a wasze francuskie wychowanie nie uratuje Was przed wymogami XXI wieku. Bo ta Aeolina tam jest i być musi, czy Wam się to podoba, czy nie, i czy Wasza przestarzała edycja ją zawiera, czy nie!

Czy wyszło to Lisztowi na dobre - to temat do dyskusji.

Dalsze wadliwe szczegóły notowałem chyba tylko z wrodzonej uprzejmości.

Do tego doszły nieczytelne ozdobniki - i Bach był na "nie".

Dostrzegłem na twarzach jurorów nieukrywaną satysfakcję. Niestety, nie wiem, czy można ją było dostrzec na mojej własnej twarzy, gdyż w pobliżu lusterka nie było.

Dość retoryzmu.

Drogi organisto, jeżeli nie chcesz być uzależniony od rozwiązań pana Straubego, weź po prostu inną redakcję i wykonaj to, co chciał Liszt. Bo tak wyszło nam "ani ryba, ani mięso"; ani "Liszt", ani "Liszt-Straube".

Drugą fugę wykonawca starannie wyprowadził tempowo (pewnie według jakiegoś algorytmu matematycznego) z pierwszej.

Dwóch najbardziej zasadniczych jurorów, którzy nie chcieli w ogóle przyznawać nagrody, szybko się wycofało z bezowocnej walki z polityką.

Dziwne, ale dla wielu grających takie proste niby dolente oznacza masę problemów wykonawczych, jak to np. śmiertelną nudę, przed którą ratują się, stosując całkowicie niezrozumiałe barokowe "echo".

Finalista zaczął bardzo cicho: tak cicho, że istotnie musieliśmy się wsłuchiwać, czy utwór się naprawdę zaczął.

Finał "symfonii" Widora to nic innego, jak głośny i majestatyczny hałas, doskonały z punktu widzenia nauki obsługi żaluzji organowej prawą nogą. Ot żeż noga w tym finale chodzi jak szalona, i jest to najbardziej zwracający na siebie uwagę element tego utworu. Noga chodzi - utwór jest.

Finał był ekstremalnie szybki, gdyż kandydat z pewnością miał zamiar pokonać jury tempem i techniką. Nie pokonał.

Fuga od razu zapowiedziała dalsze niemiłe niespodzianki: w rejestracji użyto Trąbki i połączenia manuałowego, które za chiny nie chciało działać precyzyjnie.

Gdybyśmy mieli Nagrodę Mozartowską, moglibyśmy się spierać, kto najlepiej i najczyściej zagrał "Ave verum Corpus", tymczasem chodzi o Liszta.

Grania Francuzów Francuzom raczej nikomu nie można życzyć.

Hello, yellow!

Interpretacyjna obojętność jest mu szczególnie bliska.

Istnienia aż trzech labialnych manuałowych szesnastek w tych organach kandydat, jak widać, nie zauważył wcale.

Jak można wykonywać muzykę, nie czując tej muzyki? Mam niesmak od pisania takich banałów.

Jak powiada mój ukochany i szanowany profesor Joachim Grubich, nie wystarczy umieć wydobywać z organów niesamowicie głośne dźwięki, by stać się kompozytorem.

Jak się nie zjawię o 8.20 w bazylice, zawalę konkurs. A że dwa lata temu to mi prawie się udało, do telefonicznej pobudki mnie jutro zobligowała się dobra połowa miasteczka.

Jak to wytłumaczyć Maestrowi?

Jednak trzeba było coś zrobić i komuś nagrodę wręczyć.

Jedynym pozytywnym momentem w występie tego kandydata w I etapie było to, że jego następca nie przyszedł.

Jego interpretacja na ZERO głosów nie zasługiwała, w sensie pozytywnym.

Jeżeli kandydat nie zacznie grać naprawdę kryminalnie, ma duże szanse skończyć, zanim jeszcze werdykt "OUI" zostanie zastąpiony "NO".

Jury w żadnym wypadku nie będzie tolerowało takiego podejścia do muzyki.

Jury zostało poniekąd zmuszone do przydziału owej nagrody.

Jury, co tam ukrywać, nie umiało w pełni się skupić na po raz trzeci wykonywanym utworze i zaczęło robić sobie drobne żarty, puszczając między sobą karteczkę.

Kandydat nr 10 w ogóle nie dysponuje poziomem, pozwalającym jeździć na konkursy międzynarodowe.

Kandydat nr 15 miał zbyt mechanicznego Bacha, by udało się w nim cokolwiek zrealizować. No więc i się nie udało.

Kandydat nr 18 nie przybył. Baba z wozu - koniom lżej.

Każdy błąd lub niedopatrzenie grającego wzmacnia wydźwięk słowa "nie", które zaczyna być podkreślane przez jurora coraz większą liczbą linii.

Konkurs - to ocenianie występu koncertowego, a nie szkolnego.

Krew z nosa, układ z diabłem - nieważne, czy jakiekolwiek wykonanie Liszta rzeczywiście zasługiwało na nagrodę, - ona miała zostać wręczona i już.

Lento w środkowej części było całkiem żwawe – za to, przynajmniej, nie nudne.

Liszt był ani zły, ani dobry – z lekka nadpsuty, troszkę spartaczony, ale nie tak bardzo, by od razu kandydata przekreślać.

Liszt pełen był błędów, a o "symfonizmie" wykonawca słyszał tylko chyba na literaturze muzycznej w liceum, iks lat temu.

Liszt również był kolejnym już pomieszaniem z poplątaniem, kiedy rejestracja nie służy emocji, emocja nie znajduje potwierdzenia w tempie bądź agogice, tempa są przypadkowe, zaś wcale nie tak rzadkie udane miejsca nie są w stanie utworzyć spójnej całości, która mogłaby pomóc "wywlec" wykonawcę do kolejnego etapu.

Liszt wyróżnił się ohydną rejestracją, całkowicie nieprzemyślaną, i licznymi błędami w tekście, które, z całym szacunkiem, wcale nie wynikały z krótkiego czasu prób i przygotowań do konkursu.

Maestro wyszedł do przodu i zaczął mówić. Długo, ciekawie, po francusku. Nic nie zrozumieliśmy.

Może na początku serwować jednak trochę mniej liryki i uczuciowości?

Może to koreańska nauczycielka powinna była zagrać we własnej osobie, żeby pokazać nam, białasom, jak się gra na organach? Po co było wieźć jeszcze ze sobą studentki, narażając je na koszty?

Muszę powiedzieć, że jury nie reprezentuje żadnej linii politycznej.

Muzyka Bacha stwarza nieograniczone wprost możliwości jej zepsucia.

Muzyka Liszta nic nie zyskała na wymuszonym orgelbewegungowaniu; wręcz odwrotnie, straciła cały swój smak i czar.

Na pewno nie był to ten Liszt, który miał być.

Nagrodę zafundowała bowiem Bardzo Ważna Osoba, której pieniędzmi nie można pogardzić.

Nie do pomyślenia kiedyś były tego typu akcje dzisiejsze, kiedy organista prowadzi kurs muzyki Weckmanna i Tundera przy organach północnoniemieckich, po czym leci nagrywać Cabanillesa do Saragossy, zahaczając "po drodze" o koncert z repertuarem starowłoskim na Sycylii; musi w tym samym czasie doskonale udawać Bacha i Offenbacha, Verdiego i Monteverdiego, a do tego jeszcze Joplina i Freddiego Mercury'ego; a nawet jeżeli kogoś z nich udawać nie lubi, to i tak obowiązuje go encyklopedyczna wiedza o tym, jak się tych gości naśladować powinno.

Nie jestem, oczywiście, wyrocznią w zakresie Prawdy, lecz nie mogę przejść do porządku dziennego bez lekkiego przerażenia wobec pierwszej podanej liczby.

"Nie lubię, kiedy uczestnik, zamiast słuchać, co mam mu do powiedzenia, zaczyna się mądrzyć i mówić, że on to wszystko zrealizował, tyle że ja tego nie usłyszałem".

Nie powiem przecież, że "takie już są te organy", bo takimi one NIE SĄ.

Nie proszę już o jakiś Subkontramegabombardon 32', tylko o zwykły, najzwyklejszy, kochany i miły Puzon! Wręcz błagam o niego!

Nie to nawet było najzabawniejsze: najciekawszym było to, co kto grał.

Nie winą kandydatów było to, jak ich oceniliśmy.

Nie zawsze granie zasługuje na nagrodę, nawet jeżeli nie ma jej więcej komu dać. C'est la vie.

Niech to będzie nauczką dla wszystkich "załatwialskich", chcących "po znajomości" zyskać dla siebie nieco więcej, niż wynikałoby z faktycznego, niezaaranżowanego stanu rzeczy.

Niekończące się cytaty z "Ave verum" Mozarta, owszem, same z siebie są fajne, tyle że to nie Liszt, lecz Mozart, i to jeszcze Mozart w podwójnej dawce.

Niektórzy uczestnicy, pretendujący na samodzielność, dosiadając duże, 72-głosowe organy, nie wiedzą, co z tym nadmiarem głosów muszą począć i zachowują się tak, jakby nadal siedzieli w licealnej ćwiczeniówce, gdzie miłe ich sercu organki miały góra 15 głosów - i w ramach których to piętnastu głosów kształtuje się w głowie organisty cała paleta brzmieniowa literatury organowej.

Niesamowite: ten organista nie boi się manuałowej szesnastki! Toż to ginący gatunek, prawie niespotykany w obecnych czasach! Czuję solidarność zawodową. Full respect.

Nieszczęścia, jak wiadomo, chodzą parami, a Kandydat nr 9 chciał nie chciał, a stał się kolejnym słabym kandydatem.

Nikt już nie zaryzykował dyskutować z tezą, opartą na pewnej Wyższej Wiedzy Narodowej, przekazywanej drogą genetyczną.

Nikt nie ma do nikogo pretensji, nikt nie czuje się pokrzywdzonym i nikt nie rozpuszcza plotek o inwazji obcych.

Nikt nie zauważył "arcydzieła"?

No cóż, może właśnie dlatego Szwajcaria jest Szwajcarią, hmm?

No więc Mozart wziął i z nudów zapisał utwór nutami ze słuchu, za co nie wtrącono go do lochów inkwizycji, lecz bardzo nawet litościwie nagrodzono Złotą Ostrogą.

No zaraz, a kto go przepychał z etapu do etapu?

Oczywiście, wszyscy karnie słuchali anonimowych wykonawców.

Od razu siadł cały dynamizm i dramatyzm, a nieco później - przed repryzą fugi - również i tempo.

Okazuje się, że zmysł barwny, zmysł rejestracyjny właściwy jest bynajmniej nie każdemu organiście.

On traktuje Liszta z miłością, lecz bez namaszczenia.

Organiści dzielą się na tych wspieranych przez Partię i na tych zwalczanych przez Partię.

Organiści, jak się wydaje, nie mają o tym pojęcia.

Organy - to nie własne, doskonale nam znane skrzypce, na których czy w kościele, czy w przejściu podziemnym przy Dworcu Centralnym w Warszawie - wszędzie potrafimy zagrać jednakowo dobrze (lub źle).

Ostatecznie skłonny jestem uznać, że nad organistami w tym miejscu wisi jakieś ciężkie do wytłumaczenia fatum, i mówi się trudno: nic się z tym nie da zrobić.

Ostatni akord trwał dokładnie ósemkę, jak Bach był chciał.

Ostatni kandydat zaprezentował okropną, mechaniczną grę, pozbawioną skrupułów i szczegółów.

Owszem, organy po to i są organami, by stosować różne organowe "sztuczki", jak to np. zmianę registrów. Ale jeżeli muzyka nam się rozpada na kawałki - to żadne "sztuczki" nie pomogą. Rejestracja nie zastąpi interpretacji.

Pedał chował się nie wiadomo gdzie.

Po czwarte, fuga. Jak co dociekliwsi wiedzą, w takcie 103 mamy wskazówkę dolente. Ale nie wszyscy wiedzą, że owa wskazówka musi bezpośrednio przekładać się na realizację za pomocą muzyki.

Po obradach udaliśmy się do bazyliki, by ogłosić wszem i wobec naszą nieomylną decyzję.

Po raz jedyny dzisiaj wykonano sonatę, w której absolutnie nie było do czego się przyczepić.

Poczwórne zaprzeczenie - czy dobrze zbudowałem to zdanie?

Pomyśleć tylko, jakich komplementów ja się nasłuchałem!

Posypały się gratulacje, uściski rąk i poklepywania po ramieniu.

Pozostały materiał nie jest wystarczająco dramatyczny, byśmy naprawdę zapragnęli dwukrotnie usłyszeć Mozarta.

Preludium i fuga a-moll - to typowy szlagier, grywany z nieprzemijającym powodzeniem nawet przez mniej uzdolnionych organistów.

Problem polega natomiast na tym, że ani Allegri nie wyszedł przesadnie dramatycznym, ani Mozart nie uniknął ckliwej nudności od totalnego "rozjaśnienia" swej osoby.

Proste: przyjechałeś - zapłacisz.

Publiczność nie była zadowolona bezwarunkowo.

Pytanie tylko, kto wylosował tego kandydata do II etapu? Z całą pewnością nie ja.

"Refreny" i "kuplety" brzmiały jednakowo [bez]emocjonalnie.

Rozemocjonowany Allegri przestał być tą antytezą Mozarta, którą, jak wynika z zamysłu Liszta, być musiał.

Rzeczywiście nie sposób tolerować Liszta z błędnymi nutami. Sposób za to tolerować go wyprutego ze swoich romantycznych flaków i zagranego "im najszybciej".

Sam potrafię popełniać i gorsze błędy.

Sonata wyróżniała się niedopasowaniem obranych temp do wymogów kompozytora, czyli p. Bacha.

Sonaty triowe jakoś o wiele rzadziej są na konkursach "psute", niż inne, niby łatwiejsze utwory Bacha.

Stało się jasnym, że cała druga połowa Liszta zawdzięczała swój dynamizm i dramatyzm banalnej pomyłce.

Szkoda jednak, że wykonawca najpierw zepsuł dwie trzecie dzieła, po to, by porządnie zagrać pozostałą 1/3. Nie warto było.

"Sztuka Fugi", przy czym w znaczeniu dosłownym, czyli "jedną sztukę fugi poproszę" (w sklepie).

Świetnie, że wykonawca wie, gdzie się fuga zaczyna (on wie, że my wiemy, że on wie...), ale czy warto próbować być świętszym od papieża, zwłaszcza że Liszt raczył umieścić nazwę "Fuga" właśnie tam, gdzie umieścił, czyli cztery nuty przed jej rzeczywistym początkiem?

Tak więc medium-jasnowidzowi Lisztowi ciekawą wydała się idea "wywołania duchów" Allegrego i Mozarta i przeciwstawienie ich sobie.

Tegoroczny konkurs stał się przegrodą nie do pokonania dla naszych przyjaciół z Dalekiego Wschodu, jakże zazwyczaj licznie zaszczycających swą obecnością różnego rodzaju konkursy.

Tę muzykę należy grać w sposób szczególny, bo ona jest naprawdę genialna, a poza tym unikatowa.

To ci dopiero bezczelność... mieszkać w jednym z najdroższych miast świata i, mając nieodpłatne zamieszkanie i wyżywienie w rodzinach, oczekiwać jeszcze pokrycia kosztów własnej podróży.

To taki styl grania, kiedy nie zwraca się uwagi oprócz techniki na nic innego.

To wprost niewiarygodne, jak zbrzydły nam pryncypały 8', rozbrzmiewające w dwóch dotychczasowych wykonaniach! Lica jurorów się rozpromieniły...

Toż trzeba tak potrafić zepsuć tego Liszta!

Trzeba tak się postarać, by, nawiązując do sławnych tradycji przeszłości, nawet ze sklepowych octu i musztardy dało się przyrządzić smaczny, niebanalny obiad.

Tym nie mniej reakcja dużej części publiczności była właśnie taka, a nie inna - i nic za to nie mogę.

Tymczasem jednak powodzenie odmówiło posłuszeństwa.

Tymczasem jury jak najmniej przejmuje się konkursem, urządzając sobie wycieczkę do Krainy Szwajcarskiej Czekolady, połączonej, a jakże by inaczej, z jej degustacją.

U Liszta, w odróżnieniu od Widora - takiego sobie kapitana statku kosmicznego, który tworzy swoje "emocje" za pomocą oszczędnych ruchów rąk, nóg, przycisków, dźwigien, rękojeści, grając "symfonię" bez najmniejszego ruchu ciała i rozmawiając przy tym jednocześnie przez komórkę - prawdziwe emocje są potrzebne.

Uczestnicy konkursów często się boją, jaką politykę jurorzy prowadzą w sprawie, dajmy na to, zmian manuałów w utworach Bacha.

Utwory organowe Liszta bez pauz generalnych, bez gry "dźwięk - brak dźwięku" jako utwory nie istnieją. To nie Rheinberger z jego nudnymi, pełnymi "erudycji" uczonymi fugami, to nie Reger, tonący w kaszy/piwie, to piękne lubowanie się poszczególnymi dźwiękami i milczeniem, które tym dźwiękom zaraz towarzyszy...

W momencie, gdy biedna lewa ręka zostawała sama, tworzyła się straszna dziura brzmieniowa.

W naszych czasach nie wiedzieć, co proponuje Neue Bach Ausgabe, i jechać z tym brakiem wiedzy na konkurs, jest po prostu karygodne.

W nowej scenerii nadal słuchaliśmy jeszcze bardziej francuskiego kazania, grzecznie klaszcząc i uśmiechając się wraz z całą bazyliką.

W ostatnich latach da się zauważyć, że organiści... wstydzą się brzmienia organów!

W przypadku Bacha słowo "łatwiejsze" zawsze nosi znamiona skrótu myślowego.

W ramach akcji "odbrązawiania autorytetów" warto byłoby tę koncepcję poddać weryfikacji.

W samej fantazji oczekiwałbym jakiegoś... większego poczucia genialności.

W takim momencie chciałoby się oczekiwać rzeczy niemożliwych.

W tym skomplikowanym współczesnym świecie człowiek nie ma dość czasu, by się wypłakać. Zatem stosujmy rozwiązania kompromisowe: skoro chcemy płakać, to przynajmniej szybko, byleby skutecznie.

Widocznie, komitetowi organizacyjnemu na zatrzęsieniu Rosjan zależało jeszcze mniej, niż na inwazji Koreańczyków. Więc obeszło się bez Moskwy.

Widor był bowiem typowym organistą, myślącym, że może być jednocześnie kompozytorem.

Wiem z doświadczenia, że wśród konkursowiczów można znaleźć i takich, którzy lubią wszystkich zaskakiwać. Ale jakoś nie kojarzę przypadków, by tacy dostawali nagrody.

Większość jurorów przestraszyła się, że czegoś nie zrozumiała.

Wolę nie iść w swych rozważaniach za daleko, ograniczając się do kilku retorycznych pytań.

Wreszcie posłuchałem długiego ostatniego akordu i przypomniałem sobie, po co organom ta dziwna możliwość brzmieć nieograniczoną ilość czasu. Właśnie przecież po to, by posłuchać sobie na zdrowie różnych długich akordów! I dobrze.

Wszystko przyprawione jest całkiem brzydką rejestracją.

Wszystko, co nie skacze i nie podąża do przodu, jest grane jednym banalnym legato.

Wykonanie preludium i fugi mogło się podobać, zmierzało bowiem nieuchronnie ku końcowi.

Wykonawca należy do grona tych, co panicznie boją się manuałowej szesnastki w organach, uważając ten rejestr, jak się wydaje, za jakiś "zaczarowany", niezdatny do użycia.

Wykonawca nie bał się zagrać na końcu te koszmarne zdwojone kwinty, które po tym wykonaniu będą mi się chyba śnić nocami.

Wykonawca przeszedł prawą ręką na II manuał, choć nie wiem, czy wiedział, po co to robi.

Wynika z tego, że co najmniej jeden wielbiciel kunsztu kandydata nr 6 wycofał się z poprzedniego swojego głosu. Chwała Bogu na niebie.

Wynikało z tego, że Sonata Hindemitha była złem koniecznym.

Wysłuchać muzyki organowej Bacha w takiej ilości - to całkiem poważne wyzwanie dla jurora.

Wyszło na jaw, jak ciężko osobę daleką od organów uzmysłowić, na czym polega prawda i fałsz wykonania na tym instrumencie.

Z przykrością musiałem stwierdzić, że nad Facebookiem nie panuję.

Zacząłem się zastanawiać, że być może ja też nie rozumiem, jakie w utworze było przesłanie, tyle że, jako juror, nie mam okazji tej swojej "niewiedzy" zademonstrować czynnie.

Zawartość Bacha w Bachu przekroczyła 125%.

Zawsze znajdzie się coś, co można było zrobić lepiej.

Znów i znów zmuszony jestem notować, że ktoś nie umie słuchać pauz, nie wie z pewnością, po co one są, nie umie słuchać długich akordów... Czy na to też są potrzebne długie godziny prób?

Żarty żartami, ale Liszt był ekstremalnie wolny. I z całą pewnością, gdyby zabrzmiał on tylko raz, miałoby to ogromny sens.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz