środa, 24 sierpnia 2011

III etap (1)

Tak więc dotarliśmy do III etapu.

Czym powinien być finałowy etap konkursu? Wydaje się, iż swego rodzaju szczytem, kulminacją pokazu przez wykonawcę swoich możliwości. Zwykle do ostatniego etapu włącza się utwory najmniej "wredne", a za to najbardziej wielorakie, sporo od grającego wymagające, lecz i szczodrze dające mu możliwość demonstracji swojego poziomu. W końcu, w finale żaden juror już nie liczy błędów i nie sprzecza się skwapliwie o drobiazgi, lecz pozwala się unieść emocjom i odczuć prawdziwą satysfakcję z gry tych najlepszych muzyków, wyłonionych w ciągu poprzednich etapów.
W finale zwykle obowiązuje też większy luz programowy, pozwalający w pewnych granicach dobrać repertuar według swego upodobania. Można wówczas pokusić się o zbudowanie własnej koncepcji koncertu, najbardziej odzwierciedlającej nasze mocne strony, pozwalającej rozpocząć bardziej komfortowo, a skończyć bardziej jaskrawo, niż gdyby wszyscy uczestnicy musieli się trzymać ściśle wyznaczonej listy repertuarowej.

W finale konkursu roku 2003, jak już pisałem, były trzy utwory, trwające razem ok. 45 minut. W dowolnej kolejności należało zagrać jeden z Chorałów Cesara Francka (wybierając pomiędzy I E-dur a II h-moll); do tego była I Sonata Paula Hindemitha (utwór obowiązkowy) oraz jedno z dwóch Preludiów i fug Marcela Duprego (H-dur lub g-moll z op. 7). Wynikało z tego, że Sonata Hindemitha była złem koniecznym, lecz do wyboru była pokaźna porcja repertuaru: jeżeli Chorał E-dur Francka to rzecz majestatyczna, radosna, pełna patosu i końcowego triumfu, to Chorał h-moll należy do tragiczniejszych stron twórczości Francka, a jednocześnie stosunkowo cicho zaczynający się i bardzo cichy, lecz rozjaśniony, na końcu. H-dur Duprego to wirtuozowskie, promienne bryzgi, lecz g-moll - to ciche, pełne trwogi i szumu wiatru preludium i dramatyczna, arcyszybka fuga, kończąca się na pełnych organach bynajmniej nie radośnie.

Ja więc zacząłem poważnym, majestatycznym i powolnym (a więc pozwalającym się "rozkręcić") Chorałem E-dur, potem wcisnąłem Sonatę Hindemitha, która była zbyt niebezpieczna dla początku i zbyt mało efektowna dla końca, a na koniec dałem akcent dramatyczny - Preludium i fugę g-moll Duprego (byłby tu link, gdyby Radio Szwajcarskie nie miało praw autorskich do nagrania).

A co mieli konkursowicze do wyboru w tym roku? Całkowicie kuriozalny program na jakieś 22-25 minut, bez możliwości żadnego wyboru. Byli zmuszeni zagrać "Évocation à la Chapelle Sixtine" Liszta oraz Finał z Symfonii Romańskiej Widora.

Utwór Liszta, choć i lubianego przeze mnie, nie jest dziełem najwyższych lotów, ani też nie najbardziej udanym dziełem organowym kompozytora. Przesadnie długi, zawiera w sobie niekończące się cytaty z "Ave verum" Mozarta, które owszem, same z siebie są fajne, tyle że to nie Liszt, lecz Mozart, i to jeszcze Mozart w podwójnej dawce (cytat występuje dwukrotnie). W niczym tych cytatów z Mozarta nie równoważy pozostały materiał, który nie jest po prostu wystarczająco dramatyczny, byśmy naprawdę zapragnęli dwukrotnie usłyszeć Mozarta.

Utwór ten jest wybitnie romantycznym wyobrażeniem sobie wydarzeń, które miały miejsce w Kaplicy Sykstyńskiej sto lat wcześniej, w roku 1769. Wówczas to młody Mozart (1756-1791), podróżujący po Włoszech z ojcem, trafił na nabożeństwo do owej kaplicy, gdzie wykonywano słynne "Miserere" Gregoria Allegrego (1582-1652). Słynne ono było nie tylko dzięki temu, iż tam ciągle się powtarza pewna sekcja muzyczna, lecz tym, iż (ponoć) nie wolno było kopiować nut ani wykonywać tego dzieła poza Kaplicą. No więc Mozart wziął, i z nudów zapisał utwór nutami ze słuchu, za co nie wtrącono go do lochów inkwizycji, lecz bardzo nawet litościwie nagrodzono Złotą Ostrogą.

Tak więc medium-jasnowidzowi Lisztowi ciekawą wydała się idea "wywołania duchów" Allegrego i Mozarta i przeciwstawienie ich sobie. "Duch" Allegrego wykorzystuje właśnie przedmiot całego zamieszania - muzykę "Miserere", zaś "duch" Mozarta - mozartowskie "Ave verum", nijak nie związane z Kaplicą Sykstyńską, lecz po prostu bardzo znany utwór Mozarta, mogące służyć za niejaki jego generalizujący symbol.
Allegri występuje jako zły, mroczny i posępny dziad, który, podobnie psu ogrodnika Cerberowi, strzeże dostępu do swego piekielnego dzieła, nie pozwalając nikomu sporządzić jego pirackiej kopii. Na to wszystko kichać chciał nie zważał młody zdolniacha Amadeusz, który, zapewne w porównaniu do Allegrego (tak muzycznie twierdzi Liszt, nie ja!), był aniołem wcielonym, a więc odtworzonym za pomocą wcale nie niskich i złowieszczych, lecz wysokich i rozświetlonych głosów organów.
Problem polega natomiast na tym, że ani Allegri nie wyszedł przesadnie dramatycznym, ani Mozart nie uniknął ckliwej nudności od totalnego "rozjaśnienia" swej osoby, a na dodatek zupełnie niepojętym jest powtórzenie całej raz już zaistniałej sytuacji bez jakichkolwiek większych zmian. A zatem mamy plan utworu Allegri - Mozart - Allegri1 - Mozart1, gdzie "1" oznacza lekką modyfikację sekcji w stosunku do jej postaci pierwotnej.

Tyle Liszta. A co z Widorem?

A... nic. Na temat jego "symfonii" wiele powiedzieć się nie da. Widor był bowiem typowym organistą, myślącym, że może być jednocześnie kompozytorem. Popełnione przez niego utwory pełne są ciekawostek związanych z doskonałą znajomością możliwości organów, lecz zawierają całkiem mało pomysłów konkretnie muzycznych. Jak powiada mój ukochany i szanowany profesor Joachim Grubich, nie wystarczy umieć wydobywać z organów niesamowicie głośne dźwięki, by stać się kompozytorem, zaś organistów i pianistów-wirtuozów, "popełniających" przy okazji jakieś wątpliwe dziełka na własny użytek, nikt w poczet kompozytorów poważnych nie zalicza.

Tak jest i z Widorem. Finał jego "symfonii" to nic innego, jak głośny i majestatyczny hałas, doskonały z punktu widzenia nauki obsługi żaluzji organowej prawą nogą. Ot żeż noga w tym finale chodzi jak szalona, i jest to najbardziej zwracający na siebie uwagę element tego utworu. Noga chodzi - utwór jest.

Jury, rzecz jasna, nie pozwoliło sobie na otwarte kontestowanie obranego programu, lecz sprawiedliwości i tak stało się zadość: na temat wykonania utworu Widora przez finalistów nie padło w czasie dyskusji ani jednego słowa.

Nikt nie zauważył "arcydzieła"?

Jutro przejdę do konkretów.

Dobranoc.

3 komentarze:

  1. Widzę że nie tylko utwory dramatyczne i trzymające w napięciu, ale i atmosfera wokół głosowania.

    A miasto ładne, że z innej beczki sobie pozwolę?

    OdpowiedzUsuń
  2. @Marcin:

    atmosfera była bardziej napięta, niż utwory :)

    Co do miasta (miasteczka): tak, bardzo ładne, jak i cała Szwajcaria. Może gdzieś wrzucę jakieś zdjęcia, ale musiałbym najpierw je przejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ma Pan lekkie pióro :)

    OdpowiedzUsuń