wtorek, 16 sierpnia 2011

I Etap (3). Kandydaci nr 6-13

Kandydat nr 6 miał ładnego, bezproblemowego Bacha, jednak Liszt ciągle sprawiał jakieś problemy: a to zbyt agresywna rejestracja na początku (przypominają mi się romantyczne, o pięknym brzmieniu organy w kolegiacie farnej w Poznaniu, gdzie tak agresywnego brzmienia po prostu nie da się uzyskać), a to brzydki rozwój narracji muzycznej, kiedy nic kolejnego logicznie nie wynika z poprzedniego; rozpoczęte pomysły nie mają zakończenia, a wszystko przyprawione jest całkiem brzydką rejestracją. Okazuje się, że zmysł barwny, zmysł rejestracyjny właściwy jest bynajmniej nie każdemu organiście. Jednak ktoś w ciągu krótkiej próby potrafi uzyskać piękną, czarującą ucho rejestrację, a kto inny - nie.
Znów i znów zmuszony jestem notować, że ktoś nie umie słuchać pauz, nie wie z pewnością, po co one są, nie umie słuchać długich akordów... Czy na to też są potrzebne długie godziny prób?

Kandydat nr 7 był chyba najlepszym wykonawcą pierwszego etapu. Bach był bardzo ładny, rejestracja całkiem się udała (w solo brzmiała jakaś odległa, nienatrętna Kwinta 2 2/3'). Usłyszeliśmy mnóstwo dodatkowych ozdobników, zwłaszcza w partii lewej ręki. Jak żartowali pewni członkowie naszego jury, "zawartość Bacha w Bachu przekroczyła 125%".

Usłyszałem jednego z najlepszych Lisztów w tym etapie (po wysłuchaniu kolejnego dnia potwierdzam tę opinię). Ładny, wolny początek, dzięki czemu stringendo zabrzmiało naprawdę efektownie.
W fudze usłyszeliśmy wydzielenie głosem szesnastostopowym początku właściwej fugi. Świetnie, że wykonawca wie, gdzie się ona zaczyna (on wie, że my wiemy, że on wie...), ale czy warto próbować być świętszym od papieża, zwłaszcza że Liszt raczył umieścić nazwę "Fuga" właśnie tam, gdzie umieścił, czyli cztery nuty przed jej rzeczywistym początkiem?

Jako jeden z nielicznych kandydat nr 7 świetnie umiał pokazać, że rozumie, co oznacza dolente. Dziwne, ale dla wielu grających takie proste niby dolente oznacza masę problemów wykonawczych, jak to np. śmiertelną nudę, przed którą ratują się, stosując całkowicie niezrozumiałe barokowe "echo". Fajny lisztowski "barok", nie ma co. A jakie kontrapunkty!... "Sztuka Fugi", przy czym w znaczeniu dosłownym, czyli "jedną sztukę fugi poproszę" (w sklepie).

No więc kandydat nr 7 szczęśliwie się uchronił przed nadmierną barokizacją i zagrał właściwe dolente. Jednocześnie sekstowe pasaże, którymi owe dolente jest uzupełnione, zabrzmiały całkowicie kontrastowo, przede wszystkim szybko, sarkastycznie, "diabelsko". Patrząc w nuty, nie znajduję jednak temu uzasadnienia. Pasaże są pełne chromatyzmów, zaprzeczeń (Querstand) harmonicznych, opadających intonacji bazujących na progresji akordów zmniejszonych. Czy to coś całkowicie innego, niż to, co jeszcze przed chwilą było dolente? Nie to, że koncepcja taka jest zła, - wcale tak nie uważam, lecz czy owa właśnie koncepcja nie jest jedynie dosadną naleciałością, takim swoistym nieodzownym atrybutem tego miejsca? W ramach akcji "odbrązawiania autorytetów" warto byłoby tę koncepcję poddać weryfikacji.

W kodzie fugi wspaniale zabrzmiał temat grany w unison, kiedy wykonawca załączył zaoszczędzone wcześniej trąbki horyzontalne 16', 8' i 4', dzięki czemu chude, wydawałoby się, brzmienie nagle stało się prawdziwą angielską tubą. Świetny efekt!

Kandydat nr 8 miał grzecznego i przyzwoitego, choć nierewelacyjnego Bacha, i znacznie mniej udanego Liszta. Wykonawca należy do grona tych, co panicznie boją się manuałowej szesnastki w organach, uważając ten rejestr, jak się wydaje, za jakiś "zaczarowany", niezdatny do użycia. Czemuż niezdatny? Właśnie w Liszcie bardzo by się "zdał", bo w tym przypadku mieliśmy do czynienia z quasi-barokową rejestracją, gdzie crescendo w manuale osiągało się za pomocą załączenia do Pryncypału 8' Oktawy 4', później - Superoktawy 2', później Mikstury, i na końcu - Trąbki. W pedale natomiast w ramach zwiększenia wolumenu dodaje się po prostu Trompet 8'. Bardzo "romantycznie"...

Przykro mi, że osobom, zaszczycającym swą obecnością międzynarodowe konkursy, należy tłumaczyć na tyle podstawowe rzeczy, a mianowicie, że opisany powyżej sposób dodawania registrów nie ma nic wspólnego z romantycznym crescendo. Przykro to mówić, ale muzyka Liszta nic nie zyskała na wymuszonym orgelbewegungowaniu; wręcz odwrotnie, straciła cały swój smak i czar.

Przykro też, że niektórzy uczestnicy, pretendujący na samodzielność, dosiadając duże, 72-głosowe organy, nie wiedzą, co z tym nadmiarem głosów muszą począć i zachowują się tak, jakby nadal siedzieli w licealnej ćwiczeniówce, gdzie miłe ich sercu organki miały góra 15 głosów - i w ramach których to piętnastu głosów kształtuje się w głowie organisty cała paleta brzmieniowa literatury organowej. Tak się po prostu nie da!

Poza kwestią rejestracji, Liszt pełen był błędów, a o "symfonizmie" wykonawca słyszał tylko chyba na literaturze muzycznej w liceum, iks lat temu. Za to interpretacyjna obojętność jest mu szczególnie bliska.

Dalsze wadliwe szczegóły notowałem chyba tylko z wrodzonej uprzejmości. Niejeden siedzący obok mnie kolega juror w takim przypadku demonstracyjnie zamykał nuty i przestawał pisać cokolwiek. Po co? Przecież nie wpisujemy zadania domowego do dzienniczka! Omawianie podobnych konkursowych "gier" mija się po prostu z celem.

Nieszczęścia, jak wiadomo, chodzą parami, a Kandydat nr 9 chciał nie chciał, a stał się kolejnym słabym kandydatem.
Niezbyt udana rejestracja w Bachu, niestylowa realizacja większości ozdobników - czy można bardziej popsuć ten piękny chorał? Pewnie można, ale i tego wystarczyło, by nastroić jurorów wobec siebie z pewnym uprzedzeniem.

Liszt raził obojętnością. Obojętnością tempa, pauz, rejestracji, harmonii. Czy trwa obecnie moda na brzydką rejestrację organową? Nic nie było ani przemyślane, ani uzasadnione (poczwórne zaprzeczenie - czy dobrze zbudowałem to zdanie?). Im dalej, tym gorzej: na końcu pauzy generalne zniknęły całkowicie, zamiast jakiegoś tam rodzaju "tutti" było pseudobarokowe pleno, pedału w ogóle nie było słychać (zwłaszcza w słynnym trillo). Niestety, nie jest to poziom konkursowy.

Kandydat nr 10 wypadł nadzwyczaj korzystnie. Bach był bez zarzutów, czysty i schludny. Liszt również, choć miałem tam różne wątpliwości. Jak to np. celowość zredukowania fortissimo po pierwszych mocnych akordach. Czemu to służy? W takcie 13 wykonawca przeszedł prawą ręką na II manuał, choć nie wiem, czy wiedział, po co to robi. Poczynając od słynnego już dolente bardzo wzrosła liczba popełnianych błędów. Zresztą, dolente zabrzmiało przesadnie szybko, ale można to zrozumieć, bo w tym skomplikowanym współczesnym świecie człowiek nie ma dość czasu, by się wypłakać. Zatem stosujmy rozwiązania kompromisowe: skoro chcemy płakać, to przynajmniej szybko, byleby skutecznie. Ot.
Mimo to, całość zagrana była z uczuciem i całkiem romantycznie, co tym bardziej we współczesnym świecie organistów nie spotyka się za często. Wreszcie posłuchałem długiego ostatniego akordu i przypomniałem sobie, po co organom ta dziwna możliwość brzmieć nieograniczoną ilość czasu. Właśnie przecież po to, by posłuchać sobie na zdrowie różnych długich akordów! I dobrze.

Kandydat nr 11 również stanął na wysokości zadania. Bach był bardzo ładny, wręcz piękny. O wszystko zadbano, wszystko wyśpiewano, ozdobniki zróżnicowano.

Liszt rozpoczął się szlachetnym, umiarkowanym "tutti", przypominającym takowe w organach Ladegasta. Jako jedyny na tym konkursie kandydat nr 11 w takcie 13, miast wycofać się na pozytyw, dał wręcz więcej brzmienia, co pozwoliło zobaczyć następne kilkanaście taktów w nieco nowym, ciekawym obliczu. Fuga zaczęła się w ładnym tempie; wszystko wyśpiewano. Dolente było za szybko, na tyle, że pasaże sekstowe miejscami się sypały. Błędy w dalszej części fugi również nie należały do rzadkości, lecz nie potrafiły jakoś szczególnie popsuć wrażenia.
Ot, co robi pierwsze wrażenie. Jeżeli na początku występu wykonawca czymś nieprzyjemnie jurorów zaskoczy, będzie rzeczą niemal niemożliwą poprawienie popsutego nastroju i wywalczenie sobie werdyktu "tak". Wszystko dalsze traktowane jest obojętnie, każdy błąd lub niedopatrzenie grającego wzmacnia wydźwięk słowa "nie", które zaczyna być podkreślane przez jurora coraz większą liczbą linii (tak to działa np. u naszego przewodniczącego). Z kolei, ładny początek przez bardzo długi czas potrafi bronić różne przykre wydarzenia z przyszłości, traktowane jako drobne incydenty niepsujące ogólnego wrażenia, i jeżeli kandydat nie zacznie grać naprawdę kryminalnie, ma duże szanse skończyć, zanim jeszcze werdykt "OUI" (tak) zostanie przekreślony i zastąpiony "NO". Tak się właśnie poszczęściło kandydatom nr 10 i nr 11.

O kandydatach nr 12 i nr 13 ciężko pisać z osobna, gdyż gra ich była absolutnie identyczną. Taka sama rejestracja, takie same tempa, takie same błędy (w krzyżykach i bemolach!), taki sam bezsens. Nic dziwnego, skoro na próbie koreańskim paniom dobierała registrację ich własna koreańska nauczycielka, która z pewnością jest przekonana, że najlepiej to wszystko potrafi. Może, to nauczycielka powinna była zagrać we własnej osobie, żeby pokazać nam, białasom, jak się gra na organach?? Po co było wieźć jeszcze ze sobą studentki, narażając je na koszty?
Niestety, jej rejestracja była po prostu niedorzeczna, a sam pomysł, by wypuścić na konkurs dwie własne studentki (uczennice?), którym zrobiło się podczas próby taką samą rejestrację, jest karygodny. Jury w żadnym wypadku nie będzie tolerowało takiego podejścia do muzyki oraz do występu konkursowego. Całe szczęście, że "święta trójca" nie zjawiła się następnego dnia na spotkaniu z jurorami, bo by się nasłuchała dość przykrych słów. Rozumiem, że koreańska szpecjalistka od organów nie zechciała poddawać swoją Prawdę pod wątpliwość. Zdarza się.

A może te panie przyjechały z Korei Północnej? To by wiele wyjaśniało: tam i Prawda, i Geniusz, i Słońce może być tylko jednym. Miejsca na dyskusję, na zróżnicowanie i na dylematy natomiast nie ma - i jeszcze długo nie będzie.

Pierwszy dzień przesłuchań konkursowych się skończył. Część dalsza - patrz tutaj.


(Przynależność kandydatów do poszczególnych krajów - patrz tutaj)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz