piątek, 26 sierpnia 2011

III etap (3)

Na obradach trochę się działo.

Każdy z jurorów musiał wyznaczyć podział nagród według jego własnego uznania. To, że mieliśmy do czynienia z zaledwie trójką kandydatów, sprawy wcale nie ułatwiało. Dodatkowo musieliśmy przydzielić "Liszt-prize", czyli nagrodę za najlepszą interpretację utworów Franza Liszta.

Oto jak podzieliły się głosy jurorów (po lewej - numer nagrody; po prawej - siedem głosów jurorów szeregujących trzech kandydatów pomiędzy trzema nagrodami):


I          7          11        7          11        7          7          7
II         11        7          11        10        11        11        11
III       10        10        10        --         10        10        --


Z powyższej tabeli wynikło, iż jako Pierwszą nagrodę pięcioro jurorów widziało kandydata nr 7 i dwóch jurorów - kandydata nr 11. Drugą nagrodę pięcioro z nas raczyło przydzielić kandydatowi nr 11 i po jednym - kandydatom nr 7 i nr 10. Trzecią nagrodę miał dostać kandydat nr 10, lecz tylko pięcioma głosami, gdyż dwóch jurorów postanowiło nie przydzielać trzeciej nagrody. Nie stanowiło to żadnego wykroczenia, gdyż, jak już pisałem, w czasie "mojego" konkursu w roku 2003 trzecia nagroda nie została przyznana.

Warto też zwrócić uwagę na brak jednomyślności. Tym razem konkursowego faworyta, kandydata nr 7, nie poparto na I nagrodę jednogłośnie. To jednak nie przeszkodziło w ogólnych wyliczeniach.

Z prostej arytmetyki wynikło, iż kandydat nr 7 jest zwycięzcą konkursu; kandydat nr 11 otrzymuję II nagrodę; kandydat nr 10 dostaje Trzecią.

Największe jednak dyskusje rozgorzały się, gdy przyszło przyznawać Nagrodę Lisztowską. Wówczas, jak się okazało, opinie jurorów są mocno podzielone, zaś utrwalony podział podczas przyznawania nagród głównych tylko podgrzał emocje, a to z powodów braku jednomyślności co do przyznania wszystkich nagród.

Kandydat nr 11 nie dostał ani jednego głosu, jeżeli chodzi o "Liszt-Prize". Dziwne, ale fakt.
Kandydat nr 7 dostał 3 głosy. Mniej, niż połowę.
Kandydat nr 10 dostał 2 głosy.

Dwóch jurorów oddało czyste kartki, oznaczające decyzję nieprzyznania nagrody.

I tu wtrąciła się polityka.

Zaproponowałem, by wobec braku większości przegłosować, czy Nagroda Lisztowska w ogóle powinna być przyznana komukolwiek.

I tu się okazało, że jej przyznanie jest konieczne. Zafundowała ją bowiem Bardzo Ważna Osoba, której pieniędzmi nie można pogardzić, bo zaoferowała je po raz pierwszy i "więcej się to może nie powtórzyć". Zatem - krew z nosa, układ z diabłem - nieważne, czy jakiekolwiek wykonanie Liszta rzeczywiście zasługiwało na nagrodę, - ona miała zostać wręczona i już.

Zaczęliśmy głośno i otwarcie dyskutować, co sądzimy o wykonaniach Liszta. Powiedziałem, że, jeżeli chodzi o pierwszy etap, świetność Liszta u kandydata nr 7 nie podlegała dyskusji (w końcu dostał jednogłośną promocję), natomiast jego pozbawione romantyzmu wykonanie Liszta w finale absolutnie nie mogę uznać za wzorowe wobec zdecydowanie lepszej gry konkurentów.
Na to Maestro Rickenbacher odparł, iż absolutnie nie może poprzeć, dajmy na to, kandydata nr 10, który zagrał w finale Liszta z tak licznymi błędami (chodziło o kilka naprawdę głupich błędów, popełnionych przez nieuwagę w "drugim Mozarcie"). Ja na to, że człowiek w stresie, w afekcie, zdolny do pokonania najtrudniejszych fragmentów, może czasem zbyt poluzować uwagę w tych łatwych, a wówczas o naprawdę głupi błąd nie trudno: sam potrafię popełniać i gorsze błędy. Rickenbacher odpiera, iż "nie miał wrażenia, jakoby te błędy były spowodowane stresem, a nie złym rozczytaniem utworu". Ja na to: "A cóż miałby wykonawca zrobić: zacząć poprawiać swoje błędy na bieżąco, żeby wszyscy usłyszeli, że "zdał sobie z nich sprawę", lub może zacząć grać utwór od początku?" Rickenbacher - "Wykonawca w ogóle nie rozróżnia Fis-dur od H-dur, bo zamiast eis zagrał e naturalne, tak jakby grał w H-dur, gdzie eis nie ma". Tu mnie zatkało, bo co jak co, ale jednorazowe (i naprawdę fałszywie brzmiące) e, zagrane zamiast eis, nijak nie wskazuje na to, iż "wykonawca sądzi, że gra w H-dur". Ale jak to wytłumaczyć Maestrowi? Mówię: "Gdybyśmy rzeczywiście mieli Nagrodę Mozartowską, moglibyśmy się spierać, kto najlepiej (i najczyściej) zagrał "Ave verum Corpus" Mozarta, tymczasem chodzi nam o Liszta, o całość jego koncepcji". Na to Rickenbacherowi z odsieczą przyszedł Jean-Francois Vaucher, który bezapelacyjnie zapewnił, że "Kandydat nr 10 w ogóle nie dysponuje poziomem, pozwalającym jeździć na konkursy międzynarodowe". No zaraz, a kto go przepychał z etapu do etapu? To cóż on robi w finale, gdzie w sumie zagrał najlepiej ze wszystkich swoich występów na tym konkursie? Poza tym, nie chodzi już o ustalenie nagrody ogólnej - to już jest za nami - lecz o wyłonienie najlepszego interpretatora Liszta. Na to Maestro Zsigmond Szathmary, rodowity Węgier, oświadczył, iż, jego zdaniem, żaden z finałowych wykonawców w ogóle nie zrozumiał, po co grał "Evocation" Węgra Liszta - bo nikt nie zrozumiał, jakie jest przesłanie tego utworu, o co banalnie w nim chodzi.

Zacząłem się zastanawiać, że być może ja też nie rozumiem, jakie w nim było przesłanie, tyle że, jako juror, nie mam okazji tej swojej "niewiedzy" zademonstrować czynnie. Zresztą, nie tylko ja chyba tak uznałem, gdyż w tym momencie dyskusja nagle się załamała, a cała para z najbardziej aktywnych dyskutantów uciekła. Nikt już nie zaryzykował dyskutować z tezą, opartą na pewnej Wyższej Wiedzy Narodowej, przekazywanej drogą genetyczną. Piszę to, rzecz jasna, półżartem, gdyż wiedza i autorytet prof. Szathmaryego sięgają znacznie dalej, niż tylko dziedziny muzyki węgierskiej, a sam jego udział w pracach jury był jedną z atrakcji tego konkursu.
W każdym razie, nastąpiło ogólne zamieszanie, gdyż większość jurorów przestraszyła się, że czegoś nie zrozumiała. Jednak trzeba było coś zrobić i komuś nagrodę wręczyć, wobec czego nie oponował nawet Maestro Szathmary.

A zatem dwóch najbardziej zasadniczych jurorów, którzy nie chcieli w ogóle przyznawać nagrody, szybko się wycofało z bezowocnej walki z polityką...
... i postanowiło oddać swoje głosy na byłego faworyta, kandydata nr 7. Bo przecież rzeczywiście nie sposób tolerować Liszta z błędnymi nutami (sposób za to tolerować Liszta wyprutego ze swoich romantycznych flaków i zagranego "im najszybciej"). Z kolei, oddanie tych głosów na kandydata nr 11 tylko pogłębiłoby podział, niczego nie załatwiając. I nie ważne, że nawet jego Liszt był lepszy, niż Liszt Kandydata nr 7.

W ten sposób głosy podzieliły się następująco:

nr 11 - 0
nr 7 - 5
nr 10 - 2

i kandydat nr 7 został ogłoszony najlepszym interpretatorem utworów Ferenca Liszta i nagrodzony stosowną nagrodą.

Muszę więc stwierdzić, że jury zostało poniekąd zmuszone do przydziału owej nagrody. Śmiem sądzić, że, gdyby po całej tej poniekąd nieprzyjemnej dyskusji odbyło się głosowanie nad celowością przyznania "Liszt-Prize", większość zagłosowałaby za jej nieprzydzieleniem - co było by, jak się wydaje, wyjściem najrozsądniejszym.

Zbliżał się uroczysty finał, czyli wręczenie nagród i ujawnienie personaliów Kandydatów.

3 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba określenie Wyższa Wiedza Narodowa. To jest to.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Marcin:
    W Polsce też mamy Jej depozytariuszy, nieprawdaż? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Owszem, zdarza się nawet ich nadpodaż, niestety.

    OdpowiedzUsuń